Jak wiadomo nie samym lataniem człowiek żyje, być może nie jest to stwierdzenie prawdziwe w przypadku wielu modelarzy lotniczych, ale w moim się sprawdza. W połowie czerwca pomyślnym wodowaniem zakończyłem nareszcie projekt, który ciągnął się już od 3 lat. Budowa jachtu żaglowego była od bardzo dawna na mojej liście modeli do zrobienia. Kilka lat temu za sprawą WojtkaO wpadły mi w ręce ciekawe węgierskie plany żaglówki Csibor TT-65 (wydaje się, że to odpowiednik sportowej klasy RG-65). Tak się akurat złożyło, że kolega Chris również poszukiwał podobnego modelu do projektu realizowanego w ramach zajęć pozaszkolnych dla dzieci. Plany bardzo przypadły nam do gustu (szczególnie ze względu na bardzo obszerną dokumentację fotograficzną) i zdecydowaliśmy rozpocząć budowę – każdy w swoim tempie, co skończyło się w taki sposób, że Chris swój egzemplarz miał gotowy po kilku miesiącach, a mnie budowa zajęła 3 lata. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło – pozwoliło mi to na korzystanie z jego porad i doświadczeń. Tak było również w przypadku wodowania. Wybraliśmy się razem, dzięki czemu czułem się znacznie pewniej. Mój jacht ma jednolity jasny kadłub, a model Chrisa to ten z ozdobnym ciemnym malowaniem.
Wiatr tego dnia był slaby i bardzo słaby, ale to chyba lepiej na pierwsze pływanie, bo wszystko działo się wolniej i nie było zagrożenia, że zanim człowiek się zastanowi co zrobić, wiatr „odwieje” model tak daleko, że potem trudno wybrnąć z takiego położenia. Nie miałem więc „duszy na ramieniu”, poza tym obecność Chrisa dodawała pewności siebie. W zasadzie wystarczyło postępować na zasadzie „rób to co ja” i okazywało się że jacht daje się utrzymać pod kontrolą. Dość szybko załapałem co należy robić, żeby pływać w zamierzony sposób. Nie mogę wprawdzie powiedzieć, że oznaczało to możliwość dotarcia do dowolnego miejsca na akwenie, ale przynajmniej udawało się odpływanie daleko od siebie i powrót z halsowaniem i zwrotami po drodze - a dla mnie to już było coś. W pewnym momencie poczuliśmy się na tyle fajnie, że zaczęliśmy się ścigać. Jacht Chrisa okazał się trochę szybszy przy pływaniu na wiatr, na pewno to kwestia większego doświadczenia, ale po części również zasługa nieco większej powierzchni żagli. Za to moja jednostka pokazała się z dobrej strony przy zwrotach, a raz nawet udało mi się wyprzedzić Chrisa przy kursie z wiatrem i żaglach ładnie ustawionych „na motyla”.
Kiedy wiatr zgasł na pewien czas, nadarzyła się okazja, aby wypróbować w działaniu mój bocznokołowiec – holownik BArd, zbudowany z myślą o wsparciu żaglówki na akwenie. Został on wyposażony w zderzaki z depronu, pozwalające na bezpieczny kontakt z kadłubem jachtu w czasie jego popychania, a także długi wysięgnik z zaczepem z tyłu, umożliwiający zahaczenie się o olinowanie jachtu i pociągnięcie go za bocznokołowcem. Wypróbowaliśmy obie techniki, z popychaniem nie było żadnych problemów, natomiast z zaczepieniem było trochę zabawy, ale w końcu się udało. Niestety na fotkach widać tylko efekty drugiej techniki, było trochę za mało rąk do sterowania i fotografowania jednocześnie. Ucieszyłem się, że założenia „misji ratunkowych” wypaliły. Można się wprawdzie spodziewać, że przy silnym wietrze holownik nie będzie w stanie pociągnąć jachtu w kierunku innym niż zgodnie z wiatrem, ale i na tę okoliczność mam jakiś pomysł, wypróbujemy go w przy następnej okazji. Swoją drogą wydaje się, że „misje ratunkowe” będą raczej potrzebne kiedy wiatr ucichnie na stałe a jacht jest daleko od brzegu. Kiedy wieje to raczej gdzieś do brzegu powinno dać się dopłynąć. Wyjątkiem będą oczywiście przypadki zaplątania się w roślinność pod powierzchnią, awaria elektroniki lub wyczerpanie się zasilania.
Bawiliśmy się bardzo dobrze, aż do zachodu słońca i wtedy wiatr ucichł całkowicie, znamy dobrze to zjawisko z wieczornych wypadów na latanie. Powierzchnia wody zamieniła się w lustro, co pozwoliło zrobić serię ciekawych fotek. Zrobiło się jeszcze bardziej sympatycznie (widoki, wieczorne odgłosy przyrody), tak że ciężko było zebrać się do powrotu.
Podsumowując - budowa żaglówki zakończyła się sukcesem. Na pewno nie wszystko jest idealnie, muszę popracować jeszcze nad ustawieniami żagli, być może zdecyduję się na zrobienie drugiej wersji grota, ale cała budowa jak i finał w postaci wodowania sprawiły mi wielką satysfakcję. A jeśli spytacie mnie, czy żeglowanie daje frajdę porównywalną z pilotażem, to odpowiem w ten sposób – zależy co kogo kręci. Na pewno znajdą się modelarze-lotnicy, którym żeglowanie nie dostarczy tyle adrenaliny co pilotaż, ale ja zawsze twierdziłem, że jeśli nie można zajmować się prawdziwym (dużym) lataniem, to tylko żeglarstwo jest czymś co może zastąpić latanie. A w przypadku modelarstwa, żaglówka może być wspaniałym uzupełnieniem modelu latającego - hobby na inną pogodę, inne warunki terenowe oraz inne rodzaje wyzwań i przyjemności. Osobiście bardzo polecam!
Aktualizacja 05.09.2015
Podczas kolejnego wypadu udało się zarejestrować żaglówki na filmie, zapraszam do obejrzenia modeli w ruchu, widzianych z perspektywy BArda.
Komentarze