Pogoda nas ostatnio nie rozpieszczała: huraganowe wiatry, deszcz, śnieg w połowie października. Nie mając już w tym roku nadziei na idealne warunki zdecydowałem, że pomimo przejmującego zimna i jesiennej pluchy z oblotem F-15 nie będę czekał do wiosny. Założyłem więc, że oblot odbędzie się w pierwszy w miarę bezwietrzny dzień. Na odpowiednią pogodę przyszło mi czekać prawie miesiąc, była sobota 17. października, minimalna mżawka w powietrzu, postanowiłem pojechać na lotnisko i sprawdzić czy nie ma kałuż na pasie i czy w ogóle da się latać. Zabrałem ze sobą Parkmaster’a, wykonałem kilka krótkich lotów ćwicząc podejście w osi pasa – nie było źle. Zapadła decyzja – dzisiaj jest ten dzień. Szybki telefon do kolegów: „jak macie ochotę stracić godzinę czasu i zobaczyć 3 minuty lotu to zapraszam”. Umówiliśmy się godzinę później i tu niestety spore rozczarowanie – zaczęło padać! Drobny deszcz, ale bez szans na szybkie przejaśnienie…
Cóż robić? W tym momencie nie było już odwrotu. Zaczęło się pechowo ale przecież nie trzeba dramatyzować? Na rozgrzewkę jeszcze lot Parmaster’em – kolejny pech, twarde lądowanie. Chwilę później następny - przy zakładaniu akumulatora urwałem mocowanie kabinki w F-15 – bez niej bym nie polatał, padał przecież deszcz. Szczęśliwie miałem w samochodzie CA, szybka naprawa i kabinka znalazła się na swoim miejscu. Co można było zrobić po takiej serii nieszczęść? Odpowiedź jest jedna – wystartować! :o)
Model dzięki skrętnej przedniej goleni dobrze prowadził się po pasie, po dość długim rozbiegu (nie chciałem ryzykować) z gracją oderwał się od ziemi, później po nerwowej reakcji na ster wysokości zmniejszyłem wychylenia sterów dzięki DualRate. Trymowanie było prawie niepotrzebne, F-15 okazał się prosty w pilotażu i niezbyt szybki. Co ciekawe samolot dobrze szybuje. Niepowtarzalną cechą modelu jest natomiast odgłos generowany przez dwie turbinki EDF kręcące się z prędkością 32.000 obrotów na minutę (dane producenta) i pożerające łącznie aż 46A prądu (mierzone), w połączeniu z sylwetką rasowego myśliwca dostajemy naprawdę ciekawe wrażenia „audiowizualne”. Lądowanie pomimo braku steru kierunku nie było trudne, co prawda przy samej ziemi wiedziałem już, że nie zmieszczę się w pasie, ale w pierwszym locie nie chciałem ryzykować gwałtownymi manewrami, a na kolejne podejście się nie zdecydowałem – lot trwał 4 minuty 40 sekund, przy teoretycznej możliwości uruchomienia silnika ze 100% mocą na maksymalnie 3 minuty. Jak się później okazało decyzja była słuszna – po powrocie do domu ładowarka „wyciągnęła” z pakietu tylko 196mAh.
Poniżej kilka zdjęć oraz filmik nakręcony przez Wojtka. Jakość może nie jest najlepsza, ale biorąc pod uwagę naprawdę marne warunki oświetleniowe oraz padający deszcz fotograf i tak spisał się na medal. Więcej informacji o GWS-15 wkrótce w dziale „modele”.
Na koniec pozostaje mi się tylko usprawiedliwić – model naprawiłem po poprzednim właścicielu nie zwracając uwagi na estetykę. Tym razem powiedziałem sobie, że dopieszczę detale dopiero po udanym oblocie. Model lata i to mnie bardzo cieszy, detalami zajmę się w długie zimowe wieczory…
Tematy pokrewne